Komentarze: 0
Długo się zbierałam z blogiem i dalej nie wiem czy słusznie... zobaczymy...zacznę od tego, że nie jestem może tytułowaną specjalistką...ale jestem pasjonatką...sport zawsze był bliski memu sercu w rzeróżnych odmianach...więc postaram się tutaj przekazać moją wiedzę teoretyczną, ale przede wszystkim praktyczną...moje doświadczenia, moje próby, moje porażki....wszystko po to, aby pokazać że nie warto się poddawać szczególnie jak nam nie wyjdzie np. za pierwszym razem...ale i za dziesiątym....setnym....zawsze warto walczyć. Czemu? Bo w momencie kiedy wreszcie osiągniemy tego co nam się marzy po bardzo ciężkiej pracy, setkach porażek...będziemy to bardziej doceniać i będziemy bardziej z siebie dumni....bo co za radość jak coś przychodzi zbyt szybko i zbyt łatwo? Swoją przygodę na poważnie zaczęłam w 2012 r....z siłownią...od razu wiedziałam, że to coś dla mnie...ale długi czas zanosiłam się żeby spróbować z rurką...ale nigdy nie był dobry moment..."za słaba..","źle wyglądam...", "zero elastyczności...", lęk strach itp....mogłabym wymieniać godzinami ile miałam ALE...
ALE wreszcie zaczęłam...dobrze pamiętam swoją pierwszą "lekcję"...czułam się jak ostatnia łamaga....brak kordynacji ruchowej...wręcz oferma ;) Zwykły cyrkiel....podstawy, a ja nie mogłam się przełamać.... po pierwszych zajęciach stwierdziłam, że rezygnuję bo przecież porywam się z motyką na słońce....gdzie ja do ludzi???? Poszłam na siłownię podłamana...ale wtedy wsparli mnie koledzy..."koledzy z siłki"....często dużo ludzi ocenia, że puste półgłówki...może i tacy są, ale jest też wielu wartościowych i mądrych jak się okazuje...jak dowiedzieli się, że chce się poddać od razu postawili mnie do pionu.